Dzisiaj mija ostatni dzień, w którym Mirosław Kulak może zaskarżyć decyzję o upadłości firmy. Decyzję miał podjąć wieczorem, już po zamknięciu tego wydania „PB”.
Wszystko będzie jasne w niedzielę o 19.30, kiedy Telewizja Polsat wyemituje kolejny odcinek programu „Państwo w państwie” powstającego we współpracy z „Pulsem Biznesu”. Perypetie Mirosława Kulaka to lustro, w którym odbijają się problemy całej branży dystrybutorów oleju opałowego.
Oświadczenie a oświadczenie
Bohater programu z wykształcenia jest mechanikiem samochodowym. Prawie trzydzieści lat temu wziął się za biznes. W latach 90. ubiegłego stulecia zajął się sprzedażą oleju opałowego. Spółkę nazwał po prostu Kulak.
— Gdybym chciał robić przekręty, nie nazywałbym firmy własnym nazwiskiem — podkreśla Mirosław Kulak.
Handel olejem opałowym wiąże się jednak ze zbieraniem oświadczeń od nabywców o przeznaczeniu go na cele opałowe. W 2007 r. sieradzka delegatura Urzędu Kontroli Skarbowej w Łodzi zakwestionowała tego typu dokumenty za 2005 r. gromadzone przez spółkę.
Efekt? Do zapłacenia ponad 700 tys. zł. Co gorsza, każda decyzja dotyczyła odrębnego miesiąca.
— Po podziale każdą decyzję musimy zaskarżać z osobna. Zdołaliśmy na razie wygrać dwie sprawy — mówi przedsiębiorca.
Urząd uznał, że dokumenty były fałszywe, bo nie zgadzały się adresy, numery PESEL czy NIP. Kontrolerzy nie brali pod uwagę, że sprzedawcy oleju nie mieli w tym czasie prawnych możliwości weryfikacji oświadczenia. Uzyskali je dopiero 1 marca 2009 r.
— W tych oświadczeniach były zwykłe braki formalne. Ktoś nie wpisał kodu pocztowego miejscowości, w której mieszka. Inny wpisał datę tylko na górze dokumentu, a nie na dole, gdzie jest wymagana. Za każdy taki błąd naliczano akcyzę sankcyjną — broni się Mirosław Kulak.
Dodaje, że wcześniej miał podobne kontrole, ale do sprawy podchodzono inaczej.
— W 2005 r. miałem kontrolę oświadczeń za 2004 r. Panie urzędniczki wpisały te uchybienia do protokołu, ale uznały, że mimo tego rozliczenia były prowadzone prawidłowo — relacjonuje Mirosław Kulak.
Urzędnicy przesłuchali jednak 86 nabywców oleju. Na tej podstawie doszli do wniosku, że do oświadczeń dopisywano cyfry 0, 1 lub 2 do ilości faktycznie przez nich nabytego oleju. W ten sposób z 50 litrów robiło się np. 500.
Niektórzy mieli nawet zeznać, że nie kupowali oleju w firmie Kulak. Jej szef ma wytłumaczenie. Twierdzi, że podczas przesłuchań wywierano na ludzi silną presję: w efekcie zeznawali to, co chcieli urzędnicy.
Mirosław Kulak twierdzi, że zaczął więc odwiedzać ludzi i przedstawiać im dowody zakupu. Niektórzy złożyli oświadczenia, w których wycofali się z pierwotnych wyjaśnień.
Organ kontroli skarbowej uznał jednak, że zostały złożone przed prezesem spółki i jako takie są dokumentem prywatnym, nic niewnoszącym do sprawy. Od decyzji wynikającej z kontroli z 2007 r. biznesmen odwołał się do Izby Celnej w Łodzi. Izba Celna w zasadzie podtrzymała decyzję urzędu kontroli skarbowej, obniżając tylko nieco zobowiązanie.
Egzekucja dobija firmę
Nadszedł czas egzekucji zobowiązań. Przedsiębiorca twierdzi, że zwrócił się do wojewódzkiego sądu administracyjnego o jego uchylenie. Sąd odrzucił wniosek.
— W uzasadnieniu sędzia wskazała, że spółka posiada 732 tys. zł kapitału zakładowego, a więc ma z czego zapłacić. Z tego wynika, że sędzia nie wie, do czego służy fundusz zapasowy. Jej się wydawało, że jak taka kwota jest zapisana w bilansie, to leży sobie na jakimś koncie — mówi Mirosław Kulak.
W wyniku odwołania, które trafiło do Naczelnego Sądu Administracyjnego, egzekucja miała jednak zostać wstrzymana. Przepychanki w kwestii jej wykonalności miały trwać do lutego 2011 r.
— Fiskus położył firmę, bo zabierał z kont wszystko, co na nie wpłynęło. Bank był tak gorliwy, że przekazał urzędnikom nawet 569 zł debetu. Łącznie zabrali ponad 200 tys. żywej gotówki, zanim przyszło wstrzymanie egzekucji — twierdzi Mirosław Kulak. Przedstawiciele fiskusa odmówili udziału w programie, zasłaniając się tajemnicą skarbową.
Pod ścianą
Postępowania upadłościowe spółki Mirosława Kulaka toczą się od 2010 r. Pierwszy wniosek o upadłość zgłosił sam.
— Nie miałem innego wyjścia. Gdybym tego nie zrobił, odpowiadałbym karnie. Mieliśmy bowiem wymagalną należność przekraczającą majątek spółki. Tyle że naszym jedynym wierzycielem był urząd celny — wyjaśnia Mirosław Kulak.
Jego syn, jako udziałowiec, zaskarżył pierwszą decyzję o upadłości. Teraz rodzina stoi przed podobnym dylematem. Syndyk planuje bowiem wycofanie się ze sporów z fiskusem toczących się przed sądami administracyjnymi.
— Szkoda mi lat walki. Ale zażalenia na pracę syndyka mogą składać wierzyciele. Zarząd i udziałowcy niewiele mogą zrobić — wzdycha Mirosław Kulak.
źródło - [Puls Biznesu z dnia 02-03-2012]