Budynki ekologiczne to nie tylko oszczędność energii. To także łapanie i gromadzenie deszczówki, ogradzanie placów budowy snopkami, a nawet urządzanie pryszniców dla... rowerzystów
Koło domu moich dziadków w Tuchowie stała wielka, blaszana balia. Gromadziła się w niej deszczówka. Wielkie, globalne koncerny nie dodawały jeszcze wówczas do proszków do prania próbników do badania twardości wody.
Ale moja babcia bez tych próbników wiedziała, że deszczówka jest wodą miękką, idealnie nadającą się do prania. Babcia była więc prekursorką budownictwa zrównoważonego - w tym sensie, że gromadzenie deszczówki jest dziś trendy.
Babcia sama ulegała czasem trendom - np. wymieniła stare, skrzynkowe okno w pokoju gościnnym na ogromne, panoramiczne, nowoczesne. Światła dziennego wewnątrz przybyło, ale proporcje zabytkowego domu niestety ucierpiały.
Brama do skarbca
- Tak jak samochód musi przede wszystkim jechać, a dopiero potem być ładny, tak budynek musi działać, a przy okazji może zaspokajać potrzeby estetyczne - mówi Barłomiej Kisielewski, partner w krakowskim biurze architektonicznym Horizone Studio.
Jest współautorem nowej siedziby Muzeum Lotnictwa Polskiego w Krakowie, oddanej do użytku we wrześniu zeszłego roku. Ten gmach z pewnością zaspokaja potrzeby estetyczne. Jego forma architektoniczna na pierwszy rzut oka kojarzy się z samolotami.
Ściany z szarego betonu architektonicznego są zaokrąglone, popodcinane i przyciągają uwagę okrągłymi okienkami - wypisz, wymaluj jak w samolocie. W dodatku z nieba budynek wygląda jak gigantyczne śmigło - z centralnej części odchodzą trzy ramiona. Te samolotowe konotacje nie są nachalne, choć wyraziste. Dzięki temu projektantom udało się stworzyć budynek inny niż wszystkie, intrygujący lekką formą i elegancki. A w środku prawdziwe skarby.
- Ta kolekcja ma znaczenie światowe. Jej wartość, w odniesieniu do zabytków techniki, jest taka, jak "Damy z łasiczką" Leonarda da Vinci - zapewnia arch. Krzysztof Wielgus, wykładowca Politechniki Krakowskiej i wieloletni pracownik MLP w Krakowie. - Mamy tutaj zabytkowe samoloty, w zabytkowych hangarach, na historycznym lotnisku. Nowy gmach jest rodzajem bramy, przez którą wchodzi się do lotniczego parku kulturowego - dodaje.
Ta brama wyszła tak dobrze, że uzyskała nominację do prestiżowej nagrody Miesa van der Rohe, przyznawanej przez Unię Europejską, zwanej popularnie architektonicznym Noblem. Tej nagrody nie udało się zdobyć, ale Muzeum Lotnictwa Polskiego zostało uznane w 2011 r. za najlepszy budynek użyteczności publicznej na świecie zbudowany z betonu, w konkursie CEMEX Building Award organizowanym w Meksyku.
Zostało także nagrodzone przez Polskie Stowarzyszenie Budownictwa Ekologicznego (występujące pod anglojęzycznym skrótem PLGBC) w konkursie na "Zielony budynek i zielone wnętrze" (PLGBC Green Building Awards) - "za zastosowanie szeregu proekologicznych rozwiązań w awangardowym budynku i stworzenie wysokiej jakości przestrzeni ekspozycyjnej".
Ekologia w rozumie
- Projektowanie ekologiczne czy zielone posługuje się podstawowymi zasadami logiki. Szukamy np. możliwości maksymalnego wykorzystania światła dziennego w budynku - twierdzi Barłomiej Kisielewski.
Nie chodzi tu tylko o ilość światła, ale i jego, by tak rzec, dystrybucję. I tak część biurowa Muzeum, w której pracownicy przebywają od rana do popołudnia, ma przeszklone ściany zewnętrzne zwrócone ku zachodowi, dzięki czemu słońce w lecie ich nie przypieka.
W zimie nie muszą marznąć dzięki odpowiedniemu ogrzewaniu, za to temperatura w przestronnej sali ekspozycyjnej samolotów w mroźne dni nie przekracza 12 stopni Celsjusza, bo osobom zwiedzającym, które się ruszają, tyle wystarczy. W dodatku ogrzewanie budynku jest tańsze od konwencjonalnego.
- Nie opodal przedsiębiorstwo wodociągowe ma swoją studnię głębinową i obie instytucje się porozumiały, żeby woda pobierana do sieci miejskiej była niejako po drodze przepuszczana przez pompę ciepła. W zimie pozwala to dogrzewać Muzeum, a w lecie chłodzić - tłumaczy Bartłomiej Kisielewski.
Pompa ciepła to urządzenie, które wykorzystuje różnicę temperatur, a najpowszechniej jest stosowane w lodówkach: w środku jest zimno, ale z tyłu lodówki mamy mały "kaloryferek", który oddaje ciepło wypompowane z wnętrza.
Jeśli "wnętrze lodówki" przeniesiemy pod powierzchnię gruntu otaczającego budynek (w formie systemu rurek, zwanego dolnym źródłem), to "kaloryferek" możemy wykorzystać do ogrzewania tegoż budynku. Teoretycznie proste, lecz z realizacją bywa różnie.
Od teorii do praktyki
- Okazało się, że mam dwie pompy ciepła, ale dolne źródło jest w stanie zasilać tylko jedną z nich, i to mniejszą. Wybrany ekspert pomylił się w obliczeniach. Teraz trzeba powiększyć dolne źródło, co będzie kosztowało dodatkowo ok. 100 tys. zł - opowiada Paweł Kastory, prezes zarządu spółki Corporate Profiles Real Estates, która w latach 2008/2009 wybudowała w Warszawie biurowiec, zaprojektowany przez pracownię Bulanda Mucha Architekci.
- Płyn w wymiennikach ciepła, zamocowanych w fasadzie, zamarzł w zimie, czego wykonawca nie przewidział. W związku z tym trzeba było rozebrać fasadę i założyć nowe wymienniki. To kolejny wydatek rzędu 100 tys. zł. W Polsce nie ma otwartego rynku specjalistów w zakresie nowatorskich technologii. Dopiero "z polecenia" osób, które miały podobne doświadczenia jak ja, trafiłem na obecnego wykonawcę, który poprawia ten system - dodaje Paweł Kastory.
Elektronika fachowcom się wymyka
Tymczasem oszczędność energii potrzebnej do ogrzania czy schłodzenia domu to dopiero pierwszy krok ku budynkowi ekologicznemu. Romuald Loegler, który jako juror przyznał "ekologiczną" nagrodę Muzeum Lotnictwa Polskiego w Krakowie, sam zaprojektował budynek znacznie bardziej zaawansowany "ekologicznie": siedzibę Grupy Skalski w Krakowie. Obiekt ten oszczędza ok. 40 procent energii i "robi" dużo więcej: elektronicznie steruje żaluzjami, w zależności od położenia i natężenia światła słonecznego; sam otwiera i zamyka okna, co jest skorelowane z systemem wentylacji i klimatyzacji.
O takich drobiazgach, jak czujniki ruchu na korytarzach, które włączają i wyłączają oświetlenie, nie warto nawet wspominać. Nic dziwnego, że przypadła mu nagroda na najlepszą instalację KNX w Polsce w 2007 r. (KNX to taki międzynarodowy system, w którym mechaniczne wyłączniki elektryczne zastępuje się urządzeniami cyfrowymi).
- Budynek ma podwójną fasadę. To powoduje, że jest zdrowy, jeśli chodzi o hałas ulicy - pracownicy wewnątrz w ogóle go nie słyszą. Zaletą jest to, że nad każdym biurkiem można indywidualnie regulować żaluzje, oświetlenie, klimatyzację - chwali Piotr Skalski, właściciel biurowca. - Ale duża ilość zastosowanej elektroniki wcale nie jest plusem tego budynku, dlatego że jak się coś zepsuje, to ciągle trzeba kogoś wzywać, a nie do końca ci, co to robili, się na tym znają - podsumowuje.
Woda dla rowerzystów i dla ziemi
Na szczęście jest taki element "ekologiczności" budynku, który nie wymaga ciągłego serwisowania i naprawiania, bo nie zawiera supernowoczesnej elektroniki. - Wprowadzamy parkingi dla rowerów, odpowiednio do ilości użytkowników obiektu, bo kładziemy nacisk na komunikację alternatywną wobec samochodów - informuje Wojciech Popławski, partner w biurze OP Architekten, które przygotowuje projekt przebudowy dwu zabytkowych kamieniczek przy ul. Próżnej 7/9 w Warszawie na biurowiec.
Będzie to biurowiec ekskluzywny - w części pomieszczeń znajdzie się odtworzone cenne wyposażenie: gipsowe stiuki i polichromie. Notabene są to jedyne zachowane w stolicy wnętrza mieszczańskie z wystrojem malarskim. A ponieważ nie wypada, żeby w ekskluzywnym biurowcu unosił się zapach spoconych podróżą na rowerze ekologicznych pracowników, będzie dla nich specjalny prysznic i suszarnia.
Będą też zbiorniki retencyjne na wodę deszczową, która - wedle zaleceń ekologów - nie powinna tak po prostu spływać do kanalizacji, lecz wsiąkać w grunt w obrębie działki. Najbardziej "prawomyślne ekologicznie" byłoby jej wykorzystanie do spłukiwania toalet, ale decyzje w tym zakresie jeszcze nie zapadły, gdyż wymaga to stworzenia na terenie całej nieruchomości dodatkowego systemu-obiegu tej wody.
Słoma w stolicy
Katalog wymagań wobec ekologicznego budynku jest bardzo długi i zaczyna się od rozwiązań poprzedzających jego powstanie. - Specjalny płot z geotkaniny stawiamy najbliżej jak się da krawędzi wznoszonego budynku, do 12 metrów. Przy nim kładziemy snopki ze słomy, które zapobiegają wymywaniu naturalnej warstwy humusu poza działkę, zanieczyszczeniu wód gruntowych i pyleniu w najbliższej okolicy budowy - wyjaśnia architekt Rafał Schurma, prezydent Polskiego Stowarzyszenia Budownictwa Ekologicznego.
Brzmi to jak bajka, ale widzieli ją na własne oczy inżynierowie i dziennikarze zaproszeni w zeszłym roku na budowę Poleczki Business Park w Warszawie. Takie budowy to jednak w Polsce wielka rzadkość, do pokazywania w telewizji - na zasadzie potiomkinowskich wsi.
Żyjemy bowiem w kraju, w którym nie jest możliwe np. wprowadzenie dyrektywy unijnej wprowadzającej certyfikaty energetyczne budynków, czyli czegoś, co miało w założeniu prowadzić do oszczędności energii. Na papierze dyrektywa funkcjonuje, Ministerstwo Infrastruktury przeprowadza państwowe egzaminy dla osób chcących wystawiać świadectwa energetyczne, tylko nie wiadomo, po co, gdyż certyfikat energetyczny można kupić już za 100 zł i ta cena oddaje jego wartość.
- Starsza dyrektywa EPBD I pozwalała na sporą dowolność interpretacji, co doprowadziło w Polsce do realnego obniżenia wymagań efektywności energetycznej w stosunku do poprzednio obowiązujacych norm. Był to ewenement w skali europejskiej. Nowsza dyrektywa EPBD II jest bardziej szczegółowa niż poprzednia, musimy jednak poczekać, aby móc oceniać merytoryczną poprawność jej krajowej interpretacji i sposób, w jaki wpłynie ona na poprawę efektywności energetycznej budynków w Polsce - zauważa Rafał Schurma.
Kapitaliści potrafią liczyć
Na szczęście budynki ekologiczne powstają bez udziału polskich władz. Na ich wznoszenie decydują się sami inwestorzy, ponosząc dodatkowe koszty i dodatkowo poddając się weryfikacji: czy ich budynki naprawdę są ekologiczne. Na świecie powstało już kilkadziesiąt organizacji - pozarządowych - które takiej weryfikacji dokonują.
Ukształtowały się też systemy oceny budynków pod kątem ich "zieloności": amerykański LEED (The Leedership in Energy & Environmental Design), brytyjski BREEAM (BRE Environmental Assessment Method, gdzie BRE to skrót od Building Research Establishment) czy niemiecki DGNB (Die Deutsche Gesselschaft für Nachhaltiges Bauen).
Certyfikat "ekologiczności" nie jest tani - w przypadku wysokiego biurowca to od 50 tys. do 130 tys. dolarów. Do tego trzeba doliczyć wyższe o ok. 5 proc. koszty budowy. Dlaczego zatem inwestorzy, na całym świecie tak samo skąpi, decydują się na dodatkowe wydatki?
- Proporcja ceny budynku do kosztów płac pracowników w nim zatrudnionych wynosi 1:150, licząc eksploatację na 100 lat. Jeśli podniesiemy efektywność pracowników o 1 procent, zwraca się cały koszt powstania budynku. A zostało udowodnione, że w budynkach "zielonych" efektywność wzrasta nawet do 19 proc. i to tylko jedna z form oszczędności, która otrzymujemy niejako „dodatkowo" - przekonuje Rafał Schurma.
Źródło - [Rzeczpospolita - Nieruchomości z dnia 09-05-2012]