Rynek budowlany nie nadąża za galopującymi cenami. Firmy grożą zrywaniem kontraktów, żeby do nich nie dopłacać!
Już w marcu w wielu regionach zaczęło brakować materiałów budowlanych, a specjaliści ostrzegali przed lawinowym wzrostem cen.
var rTeraz = new Date(1179820197969);
function klodka (ddo) {
if (rTeraz.getTime()>=ddo.getTime())
document.write('');
}
Dynamika wielkości produkcji
Prezes Towarzystwa Budownictwa Społecznego (TBS) z Konina Marek Libertowski jest załamany, bo najprawdopodobniej legnie w gruzach plan budowy czynszówki z mieszkaniami dla 71 rodzin. - Wszystko miałem dopięte na ostatni guzik. Tymczasem firma budowlana, z którą w lutym podpisaliśmy umowę, dała nam do zrozumienia, że jak nie podniesiemy zapłaty, wycofa się z kontraktu - opowiada Libertowski. - Firma tłumaczy, że w swojej ofercie uwzględniła kilkuprocentową podwyżkę cen materiałów budowlanych, podczas gdy te podrożały nawet o 100 proc. Sytuacja jest patowa. W świetle prawa zamówień publicznych nie możemy zmienić warunków umowy, która ma charakter ryczałtowy.
Szef konińskiego TBS-u twierdzi, że nowy przetarg nie rozwiąże problemu. Dlaczego? Bo najprawdopodobniej nie zgłosi się żadna firma. Chodzi o to, że inwestycje TBS-ów kredytuje Krajowy Fundusz Mieszkaniowy, a wówczas koszty są limitowane przez wojewodów. Ci nie nadążają zaś za szybko zmieniającym się rynkiem.
Kiedy w marcu w wielu regionach zaczęło brakować materiałów budowlanych, specjaliści ostrzegali przed lawinowym wzrostem cen. Ale nikt nie przypuszczał, że będą to aż trzycyfrowe podwyżki, i to w ciągu ledwie dwóch-trzech miesięcy. Według wydawnictwa Sekocenbud, które od 20 lat monitoruje ceny w budownictwie, np. pustaki ceramiczne Max w zależności od klasy podrożały o 100-120 proc., a cegły kratówki - od 68 do 150 proc.
W budownictwie powszechnie stosowane jest wynagrodzenie ryczałtowe, którego nie można zmieniać w trakcie budowy. Jeśli więc wzrosną np. ceny stali, firmy zmuszone są ponieść te dodatkowe koszty. Nierzadko dopłacają do kontraktów. Oczywiście firmy nie chwalą się tego typu wpadkami.
Bodaj najgłośniejsza była wpadka konsorcjum firm budujących nowy terminal na warszawskim Okęciu. Np. Budimex zaksięgował stratę 125 mln zł! Rzecznik spółki Krzysztof Kozioł przyznaje, że niektóre kontrakty zawierane kilka lat temu, czyli w okresie kryzysu w budownictwie, jeszcze w tym roku zaniżą jej wyniki finansowe. - Najprawdopodobniej się z nich nie wycofamy - zapewnia.
Inną strategię przyjął jednak ostatnio Mostostal Warszawa. Spółka ostrzegła władze Warszawy, że przerwie remont Krakowskiego Przedmieścia, jeśli miasto nie podwyższy jej wynagrodzenia o 20 proc. Ta sama firma wspólnie z przedsiębiorstwami górniczymi, które budują ostatni odcinek metra na Bielanach, domaga się ok. 75 mln zł. Także ten 10-proc. wzrost wydatków, które miałoby ponieść miasto, wynika z szalejących cen materiałów. Firmy ostrzegają, że jeśli nie dostaną dodatkowych pieniędzy, w ostateczności zejdą z placu budowy. - Kary za zerwanie kontraktu i tak byłyby niższe od naszych strat - mówił w ubiegłym tygodniu "Gazecie" Henryk Złocki, wiceprezes firmy PRG Metro.
P.o. rzecznika Mostostalu Warszawa Kinga Drózd nie chce na razie komentować tej sprawy. - Czekamy na odpowiedź miasta - wyjaśnia.
Polski Związek Pracodawców Budownictwa od trzech miesięcy apeluje do inwestorów publicznych, aby stosowali wynagrodzenie kosztorysowe, która umożliwia zmianę ceny, na którą umówili się inwestor z wykonawcą. Oczywiście w umowie musiałyby być precyzyjnie określone przyczyny wzrostu ceny. Wiceprezes tej organizacji Janusz Zaleski przekonuje, że w przeciwnym razie firmy muszą odpowiednio wycenić swoje ryzyko. W konsekwencji coraz częściej będą żądały wynagrodzenia dużo większego niż kwota przeznaczona na ten cel przez inwestorów.
Prezes Urzędu Zamówień Publicznych Tomasz Czajkowski przyznaje, że obecna sytuacja na rynku wymaga od zamawiających większej elastyczności. - Np. w przypadku kontraktów kilkuletnich upieranie się przy ryczałcie może obrócić się przeciwko zamawiającym - mówi Czajkowski.
Niestety, nie mamy też dobrych wiadomości dla potencjalnych klientów firm deweloperskich. Analitycy spodziewają się powrotu do cen indeksowanych (np. w latach 90. indeksowane były o wskaźnik wzrostu kosztów budowy GUS). Niektórzy deweloperzy próbują narzucać taką indeksację nawet wówczas, gdy w umowach zagwarantowali stałą cenę! Jeden z naszych czytelników skarży się, że deweloper zażądał dopłacenia 10 proc. ceny mieszkania. Zagroził, że w przypadku odmowy rozwiąże umowę i wypłaci 5-proc. odszkodowanie. - Średnio wynosi ono ok. 10-15 tys. zł. Odzyskane mieszkania deweloper sprzeda za znacznie wyższą cenę - opowiada czytelnik.
Dodajmy, że w podobnej sytuacji mogą się znaleźć wszyscy klienci firm deweloperskich, którzy nie podpisali umów przedwstępnych u notariusza.
źródło - [Gazeta Wyborcza z dnia 21-05-2007]