Boom na rynku nieruchomości wywołany łatwo dostępnymi kredytami i dużą aktywnością zagranicznych inwestorów zwalnia tempo. Podobnie jak wzrost cen mieszkań, które w ostatnich latach wspinały się na kolejne szczyty. Osoby zastanawiające się nad kupnem własnego lokum nie powinny jednak liczyć na to, że jeśli wykażą się cierpliwością, wydadzą mniej. Żaden z ankietowanych przez "Rz" ekonomistów i analityków rynku nieruchomości nie przewiduje spadku cen mieszkań w ciągu kilku najbliższych lat.
Takie przyspieszenie już się nie powtórzyW ubiegłym roku na rynku nieruchomości zapanował istny szał. Ceny mieszkań w Krakowie, Trójmieście, Wrocławiu i Łodzi zwiększyły się o ponad 60 proc. W Warszawie wzrost był nieco mniejszy i sięgnął 49 proc. Na szczęście tak gwałtowny przyrost wartości mieszkań nie powinien się już powtórzyć. Z prognoz zebranych przez "Rz" od 17 ekspertów - głównie bankowych analityków, osób odpowiedzialnych za sprzedaż kredytów hipotecznych i związanych z rynkiem nieruchomości - wynika, że w ciągu trzech lat wzrost cen w pięciu wybranych aglomeracjach sięgnie od 24 do 41 proc. Najwolniejszy przyrost rzędu 7 - 8 proc. rocznie nastąpi w Warszawie i Krakowie. O ok. 10 proc. rocznie będą drożeć mieszkania w Gdańsku i Wrocławiu, a o 13 proc. rocznie w Poznaniu.
Warto też zauważyć, że prognozy poszczególnych analityków są bardzo zróżnicowane. W skrajnym przypadku - przewidywań dla Wrocławia - najniższa i najwyższa prognoza różnią się aż o 60 procent. W komentarzach część ekspertów zaznacza także, że rynek może się stać bardziej nerwowy niż obecnie i prawdopodobne jest wystąpienie chwilowych korekt. Jednak na całkowite wyhamowanie zwyżek nie ma co liczyć.
- Przykłady państw, które wstępowały do Unii Europejskiej przed nami, pokazują, że co najmniej przez dziesięć lat od akcesji ceny mieszkań będą rosły. Nie należy oczywiście oczekiwać automatycznego przeniesienia doświadczeń Hiszpanii czy Grecji do Polski, ale prognozy gospodarcze dla naszego kraju są obecnie co najmniej dobre - podkreśla Marcin Mróz, główny ekonomista Fortis Banku.
Mało gruntów i pracownikówDlaczego zdaniem analityków ceny wciąż będą rosnąć? Pytani przez "Rz" specjaliści wskazują na kilka czynników. Niedostateczna podaż gruntów przeznaczonych pod inwestycje sprawia, że ceny działek skaczą,boom inwestycyjny powoduje też zwyżkę cen materiałów budowlanych, wreszcie w wyniku zarobkowej emigracji w Polsce zaczyna brakować siły roboczej. To wszystko w sytuacji potężnego niedoboru mieszkań. Aktualny deficyt na rynku mieszkaniowym jest szacowany na poziomie 1,6 mln lokali. Uwarunkowania demograficzne nie pomogą rozwiązać tego problemu - liczba ludności w wieku 25 - 35 lat będzie się w kolejnych latach zwiększać.
- Trudno przewidzieć, kiedy ceny mieszkań dojdą do poziomu, który zniechęci do ich kupowania. To pytanie raczej z zakresu psychologii, a nie analizy ekonomicznej - uważa Marcin Mróz.
Kredyty napędzają cenyPopyt na mieszkania jest podtrzymywany także przez dużą dostępność do kredytów hipotecznych. Korzystna sytuacja gospodarcza przekłada się na spadek bezrobocia, większy optymizm i poczucie stabilności u konsumentów, a to z kolei zwiększa skłonność do zadłużania się w bankach. Janusz Jankowiak, główny ekonomista Polskiej Rady Biznesu, zwraca uwagę, że rynek kredytów hipotecznych rośnie obecnie w tempie ok. 75 proc. rocznie. Taka sytuacja nie powinna jednak niepokoić, ponieważ punkt wyjścia był bardzo skromny. - Wartość zaciągniętych kredytów hipotecznych nie przekracza w Polsce 8 proc. PKB. W krajach rozwiniętych sięga nierzadko 50 - 60 proc. - mówi Jankowiak. Z kolei z szacunków IBnGR wynika, że zadłużenie Polaków z tego tytułu zwiększy się z niecałych 80 mld w roku 2006 do prawie 250 mld w 2011 r.
Tendencja do długoterminowego wzrostu cen nieruchomości powoduje, że interesują się nimi inwestorzy spekulacyjni - zarówno polscy, jak i zagraniczni. Zwłaszcza dla tych ostatnich ceny w Polsce, zdecydowanie niższe niż w krajach starej UE, wciąż są atrakcyjne, a średnioterminowe stopy zwrotu z takiej inwestycji są wyższe niż koszt kredytu.
Koszty o połowę wyższeNa utrzymanie się wzrostowego trendu wpływają także zwiększające się koszty. W Warszawie czy Wrocławiu koszt budowy jednego metra kwadratowego to obecnie ok. 4 tys. zł. W ubiegłym roku było to 3tys. zł. Jeśli dodamy do tego cenę gruntu - ok. 2 tys. zł za 1 mkw. - to trudno się dziwić, że średnia cena metra kwadratowego przekracza już 6 tys. zł. Inwestorzy muszą się także liczyć z drożejącą robocizną, co jest przede wszystkim efektem niedoboru pracowników. - Obecnie koszty budowy są o kilkadziesiąt procent wyższe niż pod koniec ubiegłego roku. Podwyżki cen materiałów budowlanych wydają się nieuniknione, co potwierdzają zresztą sami producenci - mówi Tomasz Czerwonka, analityk z ASM Centrum Badań i Analiz Rynku
- Ceny mieszkań i tak będą wzrastać w dużo niższym tempie niż koszty budowy, które w ciągu dwóch ostatnich lat podwoiły się i nic nie wskazuje na to, że ten trend zostanie wyhamowany - uważa Tomasz Sujak, dyrektor firmy deweloperskiej Archicom z Wrocławia. Według Jacka Bieleckiego z Polskiego Związku Firm Deweloperskich w pierwszym etapie wzrostu kosztów budowy deweloper może nie zwiększać cen kosztem zmniejszenia swojej marży. - Na dłuższą metę wzrost cen mieszkań jest jednak w takiej sytuacji nieunikniony - podkreśla Jacek Bielecki.
Mimo tak długiej listy czynników sprzyjających zwyżkom żaden z ankietowanych przez "Rz" analityków nie spodziewa się, by ceny rosły równie szybko jak dotychczas. To skutek działania kilku istotnych czynników stabilizujących rynek. Eksperci wskazują przede wszystkim to, że w dłuższym terminie podaż mieszkań będzie się zwiększała. Pierwszym sygnałem jest skokowy wzrost liczby wydanych pozwoleń na budowę w 2006 r.
- Pojawiają się już problemy ze zbywaniem mieszkań na rynku wtórnym, ale to częściowo dlatego, że niewiele jest mieszkań o wysokiej jakości, porównywalnej z tym, co jest aktualnie budowane - podkreśla Maciej Kossowski z Expandera.
Plany przestrzenne kluczem do spadku cenŁukasz Tarnawa, główny ekonomista PKO BP, zwraca uwagę, że rynek może ustabilizować uchwalenie nowej ustawy o planowaniu przestrzennym, dzięki której grunty w miastach zostałyby automatycznie odrolnione, a planami zagospodarowania objęto działki należące do PKP. Dzięki temu zwiększy się podaż gruntów przeznaczonych pod budownictwo mieszkaniowe. Dodatkową zachętą do wycofywania się z inwestycji jest pogarszająca się relacja przychodów z wynajmu do poziomu cen. Zmniejsza się również grupa osób, która ma wystarczającą zdolność kredytową, by móc sfinansować zakup drożejących mieszkań.
Wpływ na podaż, a w efekcie na ceny, będzie też miało uwłaszczenie spółdzielców, nad którym trwają prace w Sejmie. - Jeżeli wprowadzona zostanie ustawa umożliwiająca wykup mieszkań spółdzielczych znacznie poniżej ich ceny rynkowej, można się spodziewać zwiększenia podaży mieszkań z niższego segmentu cenowego - mówi Monika Dybciak, analityk z BGŻ.
Wyższe stopy ostudzą rynekZagrożeniem dla hossy może też być rosnący koszt obsługi kredytów. Cykl obniżek stóp procentowych już się zakończył, teraz trzeba się liczyć z niewielkimi zwyżkami. - Wprawdzie jeszcze przez jakiś czas wpływ rosnących stóp procentowych na rynek nie będzie duży, ale kiedy koszt kredytów zbliży się do 7 proc., chętnych do ich zaciągania może zacząć ubywać - mówi Emil Szweda, analityk Open Finance.
Ostatnie wskazywane przez ekspertów możliwe zagrożenie to ewentualne wyhamowanie koniunktury. To jednak wydaje się dziś stosunkowo mało prawdopodobne, bo prognozy makroekonomiczne na kolejne lata są dobre.
PIOTR CEREGRA, ANDRZEJ KRAKOWIAK, BEATA KALINOWSKA, współpraca k.ż.
Firmy związane z budownictwem bez problemu sprzedają swoje akcje poprzez giełdę, mimo że w porównaniu z zagraniczną konkurencją są one drogie. Inwestorzy lubią firmy budowlane i deweloperskie, bo nieźle można na nich zarobić. W ostatnich miesiącach wystarczała sama zapowiedź, że spółka, która dotąd nie miała z tą branżą nic wspólnego, zamierza budować domy, żeby jej kurs natychmiast ostro szedł w górę. Nastroje dodatkowo podgrzała informacja o przyznaniu Polsce i Ukrainie organizacji mistrzostw Europy w piłce nożnej w 2012 roku. Porównując wycenę krajowych firm do zachodnioeuropejskiej konkurencji, widać, że nasze przedsiębiorstwa są przewartościowane, mimo że ich efektywność liczona wskaźnikiem zwrotu z kapitałów własnych (ROE) jest podobna. Przykładów nie trzeba zresztą szukać za granicą. Wystarczy spojrzeć na wskaźniki notowanego na GPW austriackiego Warimpeksu. Robert Nejman zarządzający w IDM Asset Management widzi zagrożenia związane z pęczniejącą "bańką budowlaną", jednak uważa, że firmy nie będą miały większego problemu ze sprzedawaniem swoich akcji, mimo wysokie wyceny. To mogłoby się zmienić, gdyby odwróciła się tendencja na giełdzie, ale jak na razie końca hossy nie widać. Bańka ta może pęknąć, gdy np. zmieni się sytuacja na światowych rynkach nieruchomości. Wtedy zagraniczni inwestorzy, którzy wykupywali w Polsce całe osiedla, mogą zechcieć je sprzedać, a krajowy popyt prawdopodobnie sobie z tym nie poradzi. - Tych zagrożeń jest zresztą więcej, jednak rynek zdaje się ich nie dostrzegać - dodaje Nejman. Ceny spółek z branży deweloperskiej od początku roku podskoczyły o około 50 proc., podczas gdy np. banki podrożały tylko o niespełna 20 procent. Dlatego z łatwością firmy plasują kolejne emisje na rynku. Dość powiedzieć, że z łącznej puli ponad 2,7 mld zł, jaką do tej pory uzyskali wszyscy tegoroczni emitenci - zarówno nowi, jak i już obecni na warszawskim parkiecie - prawie 1/3 zgarnęły spółki związane właśnie z budownictwem. A w kolejce czekają następni, którzy wstępnie zgłaszają zapotrzebowanie na prawie 0,5 mld zł. Wśród nich największy apetyt na gotówkę (ponad 100 mln zł) ma Triton Development. |
W tym roku nasze pensje powinny się zwiększyć średnio o 9 proc. Wszystko wskazuje na to, że w kolejnych latach będziemy zarabiać jeszcze więcej, ale tempo podwyżek płac raczej nie dogoni wzrostu cen mieszkań. - Brakuje rąk do pracy i jednocześnie rośnie liczba inwestycji. W efekcie w 2010 r. średnia płaca prawdopodobnie sięgnie 3,5 tys. zł brutto, podczas gdy w ubiegłym roku wyniosła 2,47 tys. zł brutto - mówi Michał Skierski z firmy doradztwa personalnego Sedlak & Sedlak. Jednocześnie zwalnia tempo wzrost cen mieszkań. Zdaniem deweloperów, w ciągu najbliższych dwóch lat będą one drożeć średnio o 10 proc. rocznie. Czy oznacza to, że Polacy, którzy dziś nie mają zdolności kredytowej, będą mogli za kilka lat pozwolić sobie na zakup własnego lokum? Nie ma jednoznacznej odpowiedzi na to pytanie. - Choć mało który ekonomista zgodzi się z opinią, że przeciętny wzrost wynagrodzeń o 7 - 9 proc. rocznie to niewiele, w porównaniu z dynamiką cen mieszkań to jednak za mało - twierdzi Emil Szweda, analityk z Open Finance. Kwestią sporną pozostaje podaż mieszkań. W ubiegłym roku oddano do użytku ok. 114,1 tys. lokali.To za mało, aby zaspokoić popyt. A jeśli wyższe zarobki doprowadzą do tego, że zwiększy się grono kupujących, to automatycznie ceny mieszkań zaczną rosnąć jeszcze szybciej. - Jedyną drogą gwarantującą zatrzymanie nieustannych podwyżek na rynku mieszkaniowym jest zwiększenie ich podaży. Rynek czeka na konkrety rządowych planów budowy 3 mln mieszkań - twierdzi Emil Szweda. Z drugiej jednak strony, jak zauważa Tomasz Sujak z firmy Archicom, wkrótce będzie można kupić sporo tańszych lokali na rynku wtórnym dzięki szykującym się zmianom w ustawie o spółdzielniach mieszkaniowych. Jeśli tylko te przepisy wejdą w życie, ok. 900 tys. członków SM za niewielkie kwoty będzie mogło przekształcić spółdzielcze lokale w odrębną własność. Ponadto sukcesywnie rośnie liczba nowych inwestycji. Liczba pozwoleń na budowę w 2006 r. była wyższa o ponad 20 proc. niż rok wcześniej. |
W Warszawie za średnie miesięczne wynagrodzenie można kupić niecałe pół mkw. mieszkania. Lepiej pod tym względem jest w Pradze, Budapeszcie i Sofii, a najgorzej w Kijowie, gdzie miesięczna pensja nie wystarcza nawet na ćwierć mkw. mieszkania. W żadnym z krajów Europy Środkowej za miesięczne wynagrodzenie nie można kupić choćby 3/4 mkw. mieszkania. - Sytuacja w Polsce nie jest ani bardzo dobra, ani bardzo zła - ocenia Kazimierz Kirejczyk, prezes Reas. - Najwyższe wskaźniki mają Budapeszt i Praga, co nie dziwi, bo tam sytuacja mieszkaniowa jest znacznie lepsza niż u nas. Oba miasta przeżywały boom znacznie wcześniej niż Warszawa. W Budapeszcie jest wręcz więcej mieszkań, niż potrzeba. Sofia dopiero wchodzi w okres szybkiego wzrostu cen. Trzeba wziąć pod uwagę, że dane z Ukrainy mogą być nieco zafałszowane z uwagi na to, że bardzo duża część społeczeństwa pracuje tam w szarej strefie - mówi Kazimierz Kirejczyk. Według niego ceny mieszkań w Polsce są już bliskie cen w niektórych państwach UE i będą się wyrównywać. - Poza tym rynek nieruchomości podlega cyklicznym zmianom i nierozsądne byłoby przypuszczenie, że nasz kraj ominie korekta, zwłaszcza jeśli dojdzie do ogólnoeuropejskiego wyhamowania tempa rozwoju gospodarczego - podkreśla Kazimierz Kirejczyk. Na razie to, co się dzieje z cenami w Polsce, jest podobne do sytuacji w Hiszpanii po jej wejściu do Unii: tam przez pięć lat ceny się podwoiły, a potem nastąpił siedmioletni okres stagnacji. We wszystkich polskich miastach relacja zarobków do średniej ceny metra kwadratowego z roku na rok maleje. - Należałoby zadać pytanie, na jakim poziomie ten wskaźnik przestanie się zmniejszać. Paweł Grząbka z CEE Property Group wskazuje Londyn jako dobry przykład stabilizacji. Obecnie średnia cena metra kwadratowego kształtuje się tam w okolicach 10 tysięcy funtów (w wiodących dzielnicach, takich jak Kensington i Chelsea czy City of Westminster, wynosi nawet 15 tysięcy funtów, a z kolei na obrzeżach Londynu około 7 tysięcy). Od trzech lat relacja średnich zarobków do ceny metra kwadratowego unormowała się w przedziale od 0,32 do 0,35. |
W 2001 r. za mkw. mieszkania w Warszawie trzeba było zapłacić średnio 3100 złotych. W 2006 r. już 7350 złotych. Podobne zwyżki miały miejsce w innych miastach. Jednak nie nastąpiło to od razu. W roku naszego wejścia do UE w stosunku do 2003 ceny wzrosły w zależności od miasta tylko od 5 do 16 proc. Rok później były to już zwyżki 19 - 44 proc., aby w 2006 r. osiągnąć pułap nawet 69 proc. - Lata 2001 i 2002 to czas wielkiego kryzysu naszego budownictwa. Mieszkania sprzedawały się powoli, czego główną przyczyną była niewielka dostępność i wysoki koszt kredytów hipotecznych - mówi Paweł Grząbka, członek zarządu firmy doradczej CEE Property Group. - Niewielki popyt utrzymywał ceny na stałym poziomie. W wielu miastach na przełomie 2001/2002 r. doszło nawet do ich spadku. Pod względem cenowym rynek był dość jednorodny, tylko w stolicy mkw. mieszkania był o kilkaset złotych droższy niż w pozostałych miastach - dodaje. Również uzyskiwanie kredytów inwestycyjnych było bardzo trudne. To powodowało ograniczenie podaży nowych projektów. W tamtym czasie wiele firm z branży budowlanej ogłosiło upadłość. Rok 2003 przyniósł nieznaczne ożywienie. Skutkowało to wzrostem cen od kilku do kilkunastu procent. W podobnym tempie mieszkania drożały w 2004 r. Wielu klientów zdecydowało się na kupno mieszkania. Część, obawiając się, że ceny zaczną rosnąć po akcesji. Rok 2005 to już boom. Kupować chcieli zarówno Polacy, głównie dzięki niskim kosztom kredytów hipotecznych, jak i inwestorzy z zagranicy. - Ponieważ za popytem nie podążyła podaż, ceny poszły mocno w górę, najszybciej w Krakowie i Wrocławiu - o ponad 30 proc. - mówi Paweł Grząbka. Zauważalne stało się zróżnicowanie cenowe pomiędzy dużymi miastami (w Łodzi mkw. kosztował ok. 2800 zł, a w Warszawie ok. 5000 zł). W roku 2006 ceny mieszkań rosły jeszcze bardziej dynamicznie, bijąc kolejne rekordy. |
49 proc. O tyle wzrosły ceny mieszkań w Warszawie w ciągu 12 miesięcy 2006 r. 30 proc. o tyle średnio wzrosną ceny mieszkań w pięciu dużych aglomeracjach do 2010 r. |