Jedną z najgorszych rzeczy jest stracić mieszkanie za dług wobec banku. Sytuacja staje się jeszcze bardziej dramatyczna, jeśli straci się dach nad głową, a mimo to zostaje potężny dług do spłacenia. Jest szansa, że to się zmieni
Takie nadzieje daje jedna z rekomendacji specjalnego zespołu ekspertów przy ministerstwach Sprawiedliwości i Gospodarki, który pracuje nad modyfikacją prawa upadłościowego.
Wygląda na to, że resorty klepnęły ten pomysł, bo w poniedziałek zaprezentowały publicznie rekomendacje. Członek zespołu Paweł Kuglarz z kancelarii Beiten Burkhardt poinformował nas, że np. w ustawie o upadłości konsumenckiej miałby się znaleźć przepis zwalniający kredytobiorcę z obowiązku spłacania bankowi zadłużenia, które zostanie po zlicytowaniu nieruchomości przez komornika.
Ekspert zastrzega jednak, że nie ma mowy o automatyzmie. Decyzję o tego typu oddłużeniu miałby podjąć sąd, który sprawdziłby m.in. rzetelność kredytobiorcy (np. czy nie zaciągnął on kredytu, zakładając, że go nie spłaci). Ponadto warunkiem oddłużenia byłoby spłacanie kredytu jeszcze przez trzy lata. Sąd określiłby, na jaką spłatę stać jest danego kredytobiorcę, jego wydatki zaś byłyby pod kontrolą syndyka.
Kuglarz przyznaje, że obecnie kredytobiorca, który popadnie w tarapaty finansowe jest w upiornej sytuacji, bo nie dość, że traci nieruchomość, to jeszcze może zostać do końca życia z długiem wobec banku. W tym przypadku na otarcie łez kredytobiorca dostaje pieniądze na roczny czynsz.
To jedna z przyczyn tego, że ustawa, która miała pomóc zwykłym konsumentom, jest w praktyce martwa. Chętnych na ogłoszenie bankructwa bowiem nie ma, choć według badań prawdopodobnie już ponad 2 mln Polaków nie radzi sobie ze spłatą zobowiązań. W szczególnie dramatycznej sytuacji może się znaleźć nawet 150-200 tys. rodzin, które w 2007 i 2008 r. zaciągnęły kredyt mieszkaniowy we frankach szwajcarskich, mając niski wkład własny. W tym czasie ceny mieszkań sięgnęły sufitu. W dodatku kurs franka był bardzo niski względem złotego. Ponieważ ceny od tego czasu spadły, a kurs franka wręcz eksplodował, dziś zadłużenie może znacznie przekraczać wartość mieszkań. W grę mogą wchodzić setki tysięcy złotych.
- Banki z całą pewnością będą protestowały - mówi nam proszący o zachowanie anonimowości menedżer jednego z banków. - Prywatnie uważam jednak, że proponowane przez ekspertów rozwiązania uzdrowiłyby rynek kredytów hipotecznych.
Według tego bankowca każdy bank będzie dokładniej przyglądał się każdemu starającemu się o kredyt hipoteczny klientowi, wiedząc, że potem może nie odzyskać wszystkich pieniędzy. Po drugie, nie mając bata na klientów, będą bardziej skłonne z nimi negocjować ewentualną ugodę.
Stare pomysły
Przypomnijmy, że w latach 2009-10. bezrobotni kredytobiorcy mogli występować o pomoc państwa w spłacie kredytu hipotecznego. Na szczęście potrzebowało jej niewielu. W Banku Gospodarstwa Krajowego (BGK) dowiedzieliśmy się, że przez rok obowiązywania specjalnej ustawy w tej sprawie z pomocy skorzystało 1519 kredytobiorców. A dodajmy, że wówczas taki kredyt spłacało ponad 1,4 mln gospodarstw domowych (obecnie ponad 1,7 mln). Kiedy rząd przygotowywał tę ustawę, szacował, że pomocy może potrzebować nawet 45 tys. kredytobiorców, a wydatki miały sięgać 0,5 mld zł. Okazuje się, że przekroczyły... 10,3 mln zł. Powiatowe urzędy pracy dopłacały bezrobotnym kredytobiorcom średnio po 760 zł miesięcznie (muszą oni zwrócić te pieniądze).
źródło - [domiporta.pl z dnia 12-12-2012]