A wtedy w prywatne ręce trafiłyby 44 tys. hektarów ziemi, często doskonale położonej w centrach dużych miast, wartej grube miliardy złotych. Zgodnie z projektem władzę nad ogródkami przejęliby działkowcy.
Ale nie za darmo: działki najpierw mają być wycenione zgodnie z rynkowymi stawkami, po czym ich użytkownicy będą mogli je kupić, stosując ulgę w wysokości 5 proc. wartości działki za każdy rok jej użytkowania.
Emeryci, renciści oraz osoby korzystające z działek 20 lat lub dłużej
dostaną 99-procentową ulgę.
Teraz działkowcy dzierżawią ziemię od założonego na początku lat 80. Polskiego Związku Działkowców, który zrzesza ok. 2 mln członków.
Siła polityczna PZD sprawiła, że do tej pory nikomu nie udało się uwłaszczyć działkowców. A niejasny status prawny działek utrudnia inwestowanie na tych terenach.
Zdarzają się przypadki, gdy inwestycje są blokowane przez same miasta pod naciskiem PZD. Tak było m.in. w Warszawie czy Białymstoku.
Jednak deweloperzy mają wątpliwości, czy propozycje PiS ułatwią im życie. Boją się, że będą musieli negocjować kupno ziemi z bardzo rozbitym i często skłóconym środowiskiem świeżo upieczonych właścicieli.
Wystarczy, że jeden właściciel nie odsprzeda swojej działki, by zablokować inwestycję.
Propozycja PiS już teraz wywołuje emocje w innych partiach. Największe w SLD, dla którego działkowcy to jeden z wyborczych mateczników. Lewica nie chce przekształcenia użytkowników postsocjalistycznych działek w prywatnych właścicieli gruntu.
Więcej o uwłaszczeniu działkowców przeczytasz w papierowym wydaniu dziennika "Polska"